piątek, 17 kwietnia 2015

Jeden: Czas jest wrogiem

 gdybym to nie ja był tym, za kim tęskniłeś nie szukałbyś tak długo i tak szczerze.
Bo wszyscy znajdą to, czego naprawdę szukają.

     Śmierć jest pojęciem względnym. Dla jednych to definitywny koniec, a dla innych dopiero początek przygody. Jedno jest pewne - nie ma powrotu. I chociaż pragnie się tego z całego swojego serca, nie można przywrócić zmarłych osób do życia. To największe okrucieństwo. Zwłaszcza, kiedy Śmierć zabiera najbliższe osoby. Odejście rodziców oznacza, że zostajesz sam na świecie, musisz radzić sobie sam. Nikt inny nie zatroszczy się o ciebie tak, jak oni to robili, od kiedy jesteś na świecie. Musisz stawić czoła życiu, które chwilami jest okrutne. 

     Nie można żyć na własną rękę, kiedy nie jest się pełnoletnim. Gorzej, kiedy nie jest się nawet dojrzałym. Wtedy nadchodzi problem za problemem, zupełnie, jakby tragedia była początkiem otwartej puszki Pandory. Nie ma ucieczki. Są natomiast dwa wyjścia - poddasz się i zginiesz, albo zawalczysz.

     Elena Clearly nie była tchórzem. Nie, kiedy życie postawiło przed nią tak ciężki wybór. Nie zamierzała zawieść zmarłych rodziców. Oddali życie dla niej. Wiedziała doskonale, że ich ofiara poszłaby na marne, gdyby się poddała. Nigdy nie zaznała prawdziwej walki. Nigdy niczego jej nie brakowało. Wychowano ją skromnie, ale dano jej również wielką miłość, której nic nie może zwyciężyć. Nawet śmierć. Dziewczyna długo starała się zaakceptować fakt, że zostaje sama. Nigdy tego nie doświadczyła. Zawsze był ktoś, do kogo mogła zwrócić się do pomoc. Teraz, kiedy siedziała skulona na chodniku, pojęła, że nie ma nikogo. Myśl, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie nigdy nie zdawała się prawdziwsza.


     Ponieważ Elena wybrała walkę, która wiele ją kosztowała, nie pozostawało jej nic innego, jak zamieszkanie u znienawidzonej ciotki. Kobieta nigdy nie darzyła jej wielką sympatią, dokładnie tak, jak jej ojca. Nie była w stanie zaakceptować związku siostry, co bardzo je oddaliło. Elena nigdy nie poznała całej historii sióstr Surnay; nie okazywała większego zainteresowania relacjami tych dwóch kobiet. Cornelia - ciotka dziewczyny - była tą starszą z rodzeństwa, a co za tym idzie - o wiele bardziej surową, pewną siebie i chwilami złośliwą jak diabli. Sposób bycia tej kobiety był niezwykle irytujący, tak, jak jej charakter. Była nie do zniesienia. Jej arogancki ton głosu, fałszywe spojrzenia niebieskich oczu i głupie uśmiechy doprowadzały Elenę do szaleństwa już od dzieciństwa. Dziewczyna nienawidziła dni, kiedy Cornelia odwiedzała jej rodzinę. Zaszywała się wtedy w swoim pokoiku z nadzieją, że kiedy wyjdzie, Surnay już nie będzie. Sama chwilami nie rozumiała aż tak wielkiego uprzedzenia do ciotki. Wbrew wszystkiemu - siostra jej matki nigdy nic jej nie zrobiła.

     Elena pojawiła się u niej bez żadnego uprzedzenia, co nieco zdziwiło kobietę. Cornelia mieszkała na nieznanej, angielskiej wsi o nazwie Chaples. Jej dom był majątkiem, który pozostał jej po mężu. Wuj Eleny zmarł wiele lat wstecz z nieznanych przyczyn. Kobieta nigdy nie pogodziła się ze śmiercią ukochanego i czasem Clearly miała wrażenie, że to dlatego jest taką zimną bestią. Kiedy Cornelia poznała przyczynę wizyty Eleny, zamknęła się w swoim pokoju na tydzień.

     Kiedy w końcu opuściła swoją twierdzę, udawała, że wszystko jest w porządku.
   
     Ciotka wbrew obawom przyjęła ją całkiem miło, nie licząc nerwowych spojrzeń posyłanych w kierunku dziewczyny. Ona nauczyła się z nimi żyć, wiedząc, że nic innego nie może zrobić. Musiała czekać, cierpliwie i długo, by móc odejść i zacząć życie na własną rękę. Nie było to dla niej korzystne. Miała przed sobą długi rok, który będzie musiała spędzić w tym właśnie miejscu.

     Mijały dni, tygodnie i miesiące. Raz było lepiej, raz gorzej, ale mimo wszystko radziła sobie doskonale. Musiała - tego właśnie życie od niej oczekiwało i wymagało. Jej ciotka traktowała ją jak powietrze, co było jej bardzo na rękę. Potrzebowała samotności. Przed jej ciemnymi oczyma przewijały się obrazy rodziców odciąganych przez żołnierzy i strażników. Nigdy nie zapomni krzyku matki, która mówiła, że ją kocha. Nie wymaże z pamięci zrozpaczonego spojrzenia taty. Tak bardzo brakowało jej tych ludzi - jedynych, jacy okazali jej serce. Miała tylko ich, a teraz odeszli. Wątpiła w to, że jeszcze ich spotka. Cały jej optymizm ją opuścił. Nie była już tą samą dziewczyną, co kiedyś. Jej cudowny do tej pory świat niebezpiecznie się zachwiał, by upaść na zimną posadzkę.

     Zagryzła mocno wargę i zwinęła się w kłębek. Nie mogła myśleć o tym wszystkim, bo to zadawało jej ogromny ból, wywiercając w sercu coraz większą dziurę. Nic nie było w stanie jej załatać. Dziewczyna miała swój własny pokój; domostwo jej ciotki było wielkie. Wieś, w której stało, była z pozoru spokojna. Nie musiała się o nic martwić. Powinna czuć się bezpieczna, chociaż wcale tak nie było. Podświadomość i intuicja mówiły, że szykuje się coś wielkiego. Nie mogła stwierdzić, czy będzie to dobre, czy złe. Pozostawało jej więc czekanie.

     Tak naprawdę cały czas spędzała właśnie tutaj. Nie wychylała się, nie chcąc narażać się ciotce. Wolała nie denerwować tej kobiety. Nie znała domu. Nie miała pojęcia, gdzie co może znaleźć. Jedyną drogą, którą dokładnie poznała, była ta prowadząca do kuchni i łazienki. Nie mogła jednak narzekać, byłoby to grzechem. Prychnęła cicho pod nosem; nigdy nie należała do ludzi wierzących. Życie zbyt mocno pokazało jej, jak okrutne potrafi być. Nie wierzyła w Boga. Nigdy nie okazał jej swojego miłosierdzia. Odebrał jej to, co najcenniejsze - rodzinę. Jej nie można było zastąpić niczym i nikim. Została sama.

     Jej jedynym zajęciem, któremu całkowicie się oddała, było rysowanie. Od zawsze kochała tworzyć rysunki. Odziedziczyła to po swoim ojcu. Był dobrym malarzem i sprzedawał setki swoich dzieł. Dzięki temu mieli szanse na przeżycie. Elena tworzyła szkice najróżniejszych postaci i rzeczy. Większość z nich przedstawiała jej rodziców. Zasypiała, przyciskając je mocno do piersi.

     Co noc budziła się z krzykiem.

     Śniła zawsze o tym samym. Wielkiej wojnie, tysiącach rycerzy na sporym, zielonym polu. Trzymała tam miecz i walczyła u boku jakiegoś młodzieńca. Otaczały ją dziwne stworzenia, których wyglądu nie była w stanie zapamiętać. Budziła się z chwilą, kiedy ktoś zadawał jej mocny cios. Nie potrafiła zrozumieć tych snów. Mogłaby pomyśleć, że przenosiła się tam do średniowiecza, ale skutecznie uniemożliwiał jej to fakt, że widziała tam wielkiego lwa. Miał lśniącą, bujną grzywę i mówił do niej spokojnym, głębokim głosem. Słyszała też, jak ktoś woła jej imię. Ktoś płakał. Największą niepewność wzbudzało wspomnienie mężczyzny walczącego tuż obok niej, chroniącego ją za wszelką cenę. Pamiętała idealnie jego twarz. Było w niej coś tajemniczego. Na dodatek jego oczy... patrzył na nią, a jego wzrok palił jej skórę. Nawet, kiedy się przebudzała, czuła na sobie jego przeszywające spojrzenie.

     Starała się o tym nie myśleć, ale wbrew samej sobie rysowała twarz młodzieńca. Wysoki, postawny, w pięknej zbroi. Ciemne, długie włosy przysłaniały jego twarz. Była zafascynowana rysami jego twarzy, pięknymi, piwnymi oczyma.

     Z czasem jej zainteresowanie przeniosło się na wielką szafę, która stała w jej obecnej sypialni. Była naprawdę duża i zapewne stara. Wykonano ją z ciemnego drewna i wyżłobiono na drzwiczkach piękne, kręte elementy. Widziała kształty przypominające drzewa, słońce i lwa. Przez krótką chwilę zastanawiała się, czy ma to jakieś powiązanie z jej snami. Od razu odrzuciła od siebie tę myśl - to przecież zwyczajna szafa. A jednak nie dawała jej spokoju; Elena po nocach szkicowała szybko mebel, czując, że powoli wariuje. Ani raz nie zajrzała do wnętrza mebla. Wiedziała, czego może się tam spodziewać - setek starych ubrań ciotki, która nie potrafiła upchać ich w swojej garderobie. Zapewne były już nieprzydatnymi łachmanami.

     Kolejny dzień spędzony w domu Cornelii Surnay niczym nie różnił się od poprzednich. Wstała bardzo wcześnie, jak zawsze. Od razu ruszyła do kuchni, gdzie zrobiła sobie kanapkę. Potem wróciła do swojej sypialni; robiła wszystko jak najciszej, by nie zbudzić ciotki. Nie miała ochoty na rozmowę z nią. Udało jej się i kiedy wspięła się schodami w górę, odetchnęła z wyraźną ulgą. Miała Cornelię z głowy. Kobieta nigdy nie wchodziła do jej sypialni. Szanowała jej prywatność, co Elena przyjęła z ulgą. Nic nie pogorszyłoby jej humoru bardziej, niż rozmowa z tą kobietą. W swoim pokoju ubrała na siebie skromną, ciemną sukienkę z idealnie białym kołnierzykiem. Stanęła przed lustrem, z zaciekawieniem przyglądając się swojemu odbiciu.


       Była dość niska i bardzo szczupła. Jej długie, falowane włosy opadały na łopatki. Były bardzo ciemne i pięknie, delikatnie kręcone. Ciemne oczy kryły w sobie głęboki żal i rozpacz. Odwróciła wzrok; nie mogła na siebie patrzeć. Była taka podobna do mamy. Chwilami czuła żal do samej siebie o to, że tak ją przypomina. Przez to nie potrafiła zapomnieć. Nie była w stanie wymazać z pamięci bolesnych wspomnień.

     Godziny upływały bardzo wolno, ciągnąc się dla Eleny niemiłosiernie. Jedyne, czego pragnęła, to szybko płynącego czasu. Zostało zaledwie kilka miesięcy, zanim osiągnie pełnoletność. Od początku była pewna, że nie zabawi tu długo - kiedy będzie dorosła, wyprowadzi się jak najdalej. Może wyjedzie z Anglii? Nie wiedziała. Jedno było pewne - nie znosiła czekania. Do tej pory sądziła, że jest cierpliwa. Teraz zrozumiała, w jakim była błędzie. Czas był jej największym wrogiem, z którym niestety musiała się zmierzyć.

     Siedziała właśnie na niewielkim, wąskim łóżku, które zajmowała od wielu dni. W dłoniach trzymała duży zeszyt, który podarował jej kiedyś w prezencie ojciec. Po raz kolejny rysowała młodzieńca ze snów. Robiła to wbrew samej sobie. Jej dłoń sama błądziła po papierze, tworząc kształty. Praca bardzo ją pochłonęła. Mijały minuty i godziny, a ona siedziała nieruchomo, oczami wyobraźni przypominając sobie twarz bruneta. Wyglądał bardzo dumnie, zupełnie, jakby był kimś istotnym i ważnym. Pamiętała doskonale jego brudną od krwi białą koszulę. Krzyczał coś do niej, ale nie była w stanie rozróżnić słów. Osłaniał ją, chronił jak najlepiej mógł, ale cios nadszedł niespodziewanie. Te wszystkie miecze, rycerskie zbroje, konie... te stwory - to wszystko wywoływało u niej niezrozumienie. Dlaczego wciąż śniła o tym samym?


     Podskoczyła, gdy usłyszała głośne pukanie. Zmarszczyła od razu brwi; czyżby ciotka zmieniła swoje przyzwyczajenia i nagle postanowiła naruszyć jej prywatność? Może stało się coś złego, a może Cornelia miała serdecznie dość swojej siostrzenicy, którą od miesięcy była zmuszona utrzymywać? Elena nie sądziła, że był to dla jej ciotki wielki problem. Nie jadła zbyt dużo, nie przeszkadzała. Poczuła przypływ niepewności. Jeśli Cornelia wygoni ją za drzwi, zostanie całkiem sama, a wtedy sobie nie poradzi. Nie wyobrażała sobie życia na ulicy. Nie przeżyłaby dnia. Przełknęła głośno ślinę i odkładając ostrożnie notatnik i ołówek, wstała. Łóżko zaskrzypiało cicho. Jej serce biło bardzo szybko, a klatka piersiowa unosiła się gwałtownie. Przez jej umysł przewijały się tysiące myśli, z czego żadna nie była pozytywna. Kiedy stałam się taką pesymistką? To nie pesymizm - odparł od razu cichy głosik - to realizm. Chwiejnym krokiem podeszła do sporych, drewnianych drzwi i niepewnie, drżącą dłonią nacisnęła na klamkę. Wejście otworzyło się. Z niemałym strachem podniosła wzrok, spodziewając się ciotki z surową miną i usłyszenia: Nie możesz tu dłużej zostać, Eleno.

     Jakie było jej zdziwienie, kiedy nikogo nie dostrzegła. Czyżby Cornelia odeszła, nie chcąc czekać, aż Elena łaskawie jej otworzy? W to szczerze wątpiła - bądź, co bądź, ale siostra jej zmarłej matki była bardzo cierpliwa. Po raz kolejny przełknęła głośno ślinę, zamykając drzwi. Zamierzała wrócić na łóżko, kiedy znów rozległo się stukanie. Uchyliła wrota jak najszybciej; i tym razem nie zastała stojącej w progu Cornelii. 

     O ile wcześniej jej serce biło szybko, tak teraz miała wrażenie, że za chwilę wyskoczy jej z klatki piersiowej. Rozejrzała się nerwowo po pokoju w poszukiwaniu źródła pukania. Jedyne, co zwróciło jej uwagę, to szafa. 

     - Co, u licha? - szepnęła cicho.


    
Z zaciekawieniem zbliżyła się do postarzałego, wielkiego mebla. Z bliska zdawał się jeszcze bardziej fascynujący. Nigdy nie podchodziła do niego - teraz czuła, że to błąd. Widziała wszystkie, nawet najdrobniejsze szczegóły. Ciemny odcień drewna, z którego ją wykonano, był piękny. Wielka grzywa lwa zdawała się lśnić własnym blaskiem, znacznie bardziej i jaśniej, niż słońce, które znajdowało się dokładnie nad lwem. Jeszcze wyżej - drzewo, którego liście sprawiały wrażenie falujących na lekkim wietrze. Nie uchwyciła tego wszystkiego na swoich rysunkach. Swoją drobną dłonią delikatnie przesunęła po drzwiczkach. Były gładkie. Skarciła się po chwili w myślach; zachwycała się właśnie starą szafą, która w rzeczywistości nie była niczym specjalnym.


     Nie miała jeszcze pojęcia, jak bardzo się myliła. 

     Zdecydowanym ruchem odsunęła się, by wrócić na swoje poprzednie miejsce - łóżko. Było przeraźliwie niewygodne. Starała się nie patrzeć w stronę mebla. Wzbudzał w niej dziwne uczucia. Miała ochotę zachichotać pod nosem, słysząc własną myśl - szafa wywołała u niej uczucia. Świat się kończy, a Elena wariuje.


     W ten sposób do końca dnia ignorowała uparcie ciche stukanie ze strony szafy. W końcu ustało, a ona mogła odetchnąć z ulgą i zasnąć. 
     Wielkie, soczyście zielone pole, otoczone równie zielonym lasem. Idealnie błękitne niebo, na którym nie widnieje ani chmurka. Słońce świeci niemiłosiernie, nie dając minuty wypoczynku od swoich ostrych promieni.

     Gdyby nie tysiące ludzi stojących na przeciwko siebie, po dwóch stronach pola, wszystko zdawałoby się idealne. Gdyby nie byli to wrogowie, którzy mieli stoczyć walkę na śmierć i życie, można byłoby rzec, że to piękny dzień. Dla walczących nie był taki nawet w najmniejszym stopniu. Na czele jednej ze stron stała czwórka osób. Zasiadali na pięknych koniach o różnych maściach. Wyprostowani, wpatrujący się prosto w przeciwników. Dało się słyszeć niosące się echem po polanie okrzyki.

     Elena, siedząca na białym koniu, spogląda w lewo. Widzi piękną dziewczynę - młodszą od niej samej. Widzi na jej twarzy lekki uśmiech. Obok wspomnianej dziewczyny na koniu siedzi chłopak mniej więcej w jej wieku. Nie odwzajemnia jej spojrzenia, nie chcąc oderwać zdeterminowanego wzroku od drugiej strony pola. W końcu Elena zerka w prawo i widzi Jego - mężczyznę, który jest tu zawsze, którego twarz pamięta najlepiej. 

     Ledwie dociera do niej okrzyk bruneta, oznaczający rozpoczęcie walki. Rusza naprzód, wprost na wrogów, których imienia nawet nie zna. Nie wie, co jest przyczyną sporu, ale rozumie jedno - wielu zginie, odda życie w niewątpliwie dobrej sprawie. Orientuje się, że w dłoni ściska szablę i marszczy brwi.

     Jest inaczej, niż zwykle. Ma świadomość.

     Zanim zdąża zadać cios rycerzowi, który właśnie chciał ją zaatakować, jej uwagę przyciąga blask w oddali. Wystarczy, że mruży oczy, by zobaczyła wielkiego lwa. Zdaje się ją wołać. Nie waha się ani chwili; walka jakby staje w miejscu, a ona rusza w stronę zwierzęcia. Czuje na sobie jego przeszywające spojrzenie, ale nie obawia się go. Jest łagodne i pełne miłości. 



     - Witaj, córko Ewy.
  
     Lew przemawia do niej głębokim, ludzkim głosem, a ona czuje rozchodzące się po jej ciele drżenie. Wpatruje się w niego ze szczerym niezrozumieniem, na co on odpowiada uśmiechem. Myśli przez moment, że nigdy nie widziała uśmiechającego się lwa. 

     - Spodziewałem się ciebie.

     - Każdej nocy tu jestem - odpowiada i zadziwia ją drżenie jej głosu. Jeszcze nigdy nie brzmiała tak niepewnie, nawet, kiedy wygłaszała mowę na pogrzebie rodziców. Zacisnęła zęby, starając się wyrzucić te obrazy z głowy.

     - Owszem, Eleno.

     - Znasz moje imię. - To brzmi bardziej jak stwierdzenie, niż pytanie. 

     - Oczywiście, że znam - mówi łagodnie i spokojnie, na co ona reaguje tym samym - łagodnością i spokojem. - Nie bez powodu tu jesteś.

     Przełyka cicho ślinę, a następnie postanawia pytać. O wszystko, co tylko może. 

     - Dlaczego tym razem jest inaczej? Dlaczego z tobą rozmawiam i jestem świadoma tego, co robię? - pyta, a jej oczy wyrażają zdumienie.

     - Ponieważ pragnąłem, aby tak się stało. Chciałem z tobą porozmawiać i pewien jestem, że ty również tego oczekiwałaś.

     Kiwnięcie głową wyraża zgodę. Rzeczywiście - tego właśnie pragnęła. Chciała dowiedzieć się, czemu śni wciąż o tej krainie. 

     - To prawda - przyznaje cicho. - Wytłumaczysz, dlaczego tu jestem?

     - Jeszcze na to za wcześnie, Eleno. 

     - A więc - gdzie jestem?

     Lew nie odpowiada. Patrzy na nią wciąż ze spokojem, co zaczyna ją mocno irytować. Mimo to, nie porusza się nawet o centymetr. Postanawia pytać dalej z nadzieją, że może pozna choć jedną odpowiedź.

     - Kim jest ten mężczyzna? - pyta. - Ten, który za każdym razem walczy u mego boku.

     - To król tego miejsca, Eleno. Bardzo sprawiedliwy, mężny i dobry. Mimo tego, to nie jest on prawowitym władcą. 

     Już miała otworzyć usta, by coś powiedzieć, ale lew jej przerwał:

     - Do zobaczenia, Eleno. 

     Wszystko rozpłynęło się, a ona osunęła się w ciemność.
     Minął tydzień od czasu, kiedy śniła świadomie. Pamiętała każdy, najmniejszy szczegół. Przez pierwsze dwa dni analizowała wszystko z wyjątkową dokładnością. Chciała wyciągnąć jakieś wnioski. Nie potrafiła nadal zrozumieć, dlaczego o tym śniła. Lew jej nie odpowiedział. 

     Zarwała dwie noce, nie mrużąc oczu nawet na sekundę. Potrzebowała odpoczynku, a był nim brak tych snów. Ale to nie pomogło; siedząc i spoglądając w okno, widziała przesuwające się przed jej twarzą obrazy; walkę, mężczyznę, lwa. Czuła, że wariuje. Nie mogła nawet z nikim porozmawiać. Ciotka nie lubiła pogawędek; zresztą, Elena szczerze wątpiła, że Cornelia byłaby skora uwierzyć w opowieści siostrzenicy. Zapewne by ją wyśmiała. Clearly całkowicie to rozumiała. Gdyby ktoś przybiegł do niej, mówiąc, że śni o rycerzach, dziwnych stworzeniach i gadającym lwie, wybuchnęłaby śmiechem. Tym bardziej była rozwścieczona. Miała dość.

     Czwartego dnia postanowiła o tym nie myśleć. Tak po prostu - wyrzuciła to wszystko z głowy. Opierała się natrętnym myślom, które próbowały wedrzeć się do jej umysłu. To wszystko było nienormalne. 

     Dzień mijał wyjątkowo wolno i chociaż Elena długo się przed tym wzbraniała, postanowiła wyjść ze swojej sypialni. Stwierdziła, że powinna choć trochę znać dom, w którym będzie musiała spędzić jeszcze jakiś czas. Było to spowodowane ogromnym znudzeniem Eleny, a także zaciekawieniem i chęcią oderwania się choć na moment od spoglądania w kierunku szafy. Opuściła więc pokój jak najciszej potrafiła, z nadzieją, że ciotka jej nie zauważy. Cornelii bardzo pasowało, że Elena nie opuszczała sypialni, a teraz miało się to zmienić, więc dziewczyna szczerze wątpiła, że jej się to spodoba. Szła bardzo powoli i cicho wąskim korytarzem. Mijała kolejne drzwi, nie chcąc nawet zaglądać do wnętrz pomieszczeń. W ten sposób mocno naruszyłaby prywatność ciotki, a tego nie chciała. 

     Nie zdołała powstrzymać się od wejścia do ostatniego pomieszczenia w korytarzu. Kiedy zamknęła za sobą ostrożnie drzwi, zwróciła się przodem do pokoju i zamarła. Widziała duże łóżko, kilka starych, niezadbanych mebli i szafkę nocną, a na niej oprawione w ramkę zdjęcie jej matki. Otworzyła szerzej oczy i podeszła bliżej, by delikatnie usiąść na łóżku. Było miękkie i bardzo wygodne. Chwyciła ramkę w dłoń i przysunęła bliżej siebie, by widzieć dokładnie fotografię. Była niewątpliwie stara. Jej mama była jeszcze nastolatką i wyglądała niemal tak samo, jak Elena. Jedyną różnicą były włosy, które miały bardzo jasny odcień. Elena mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem. Jej mama była taka piękna... Mimo, że ona sama wyglądała prawie identycznie, czuła, że nie dosięga jej do pięt. 

     - Chyba nic się nie stanie, jeśli je zabiorę... - wyszeptała jak najciszej.

     Zgodnie ze swoimi słowami wyjęła zdjęcie zza ramki. Było poniszczone, ale nie przesadnie. Jej uwagę przykuł tył fotografii. Był na nim napis.
Andrea Surney, lipiec 1924

Mojej ukochanej siostrze, Cornelii.
Dziękuję za to, że byłaś i jesteś oraz za to, że wskazałaś mi drogę,
którą winnam kierować się w życiu. Kocham Cię, siostrzyczko.
     Czasem Elena zastanawiała się, jak wszystko by wyglądało, gdyby jej mama i ciocia stale utrzymywały ze sobą kontakt, gdyby nic nie było w stanie ich poróżnić. Czy i ona byłaby w stanie polubić Cornelię? Czy traktowałaby ją jak prawdziwą ciocię, kochałaby ją? Tego nigdy się nie dowie.

     Złożyła ostrożnie zdjęcie na pół i wsadziła do małej kieszonki w sukience, a potem wstała. Postanowiła jeszcze trochę rozejrzeć się po pokoju. Kto wie - może znajdzie tu inne zdjęcia mamy? Niestety, nie znalazła, choć szukała w każdej szufladzie. Kiedy miała właśnie otworzyć jedną z szafek, aby i tam sprawdzić, usłyszała głośne kroki. Zamarła. 

     Stała nieruchomo, słuchając, jak kroki stają się coraz głośniejsze. Miała nadzieję, że ciotka nie wejdzie do pomieszczenia, ale straciła ją w momencie, kiedy klamka poruszyła się, a drzwi uchyliły. Zacisnęła zęby, przygotowując się psychicznie na starcie. 

     Do pokoju wsunęła się wysoka, bardzo szczupła kobieta, ubrana w długą sukienkę. Jej blond włosy opadały na ramiona; były idealnie proste. Szarymi oczyma omiotła całe pomieszczenie, a kiedy dostrzegła Elenę, pojawiła się w nich nienawiść. Zmrużyła je niebezpiecznie, a Elena zauważyła, że zaciska pięści. Cornelia była rozgniewana.

     - Co ty tu robisz? - syknęła.

     Jej głos poniósł się po pokoju, a Elenę przeszły nieprzyjemne dreszcze. No pięknie, już po mnie. Dziewczyna zagryzła wargę, a potem nieśmiało spojrzała na ciotkę. 

     - Zwiedzałam dom.

     - Zwiedzałaś dom! - powtórzyła ze złością Cornelia. - To nie muzeum, droga panno. Nie ma tu niczego do zwiedzania.

     Spuściła posłusznie głowę, czując, że jej policzki przybierają czerwony kolor. Jaka była głupia! Trzeba było siedzieć w swojej sypialni i się nie wychylać. Spokojnie wytrwałaby jeszcze te kilka miesięcy, a potem by odeszła. Teraz szczerze wątpiła, że Cornelia pozwoli jej zostać dłużej w tym domu. Poczuła, że robi jej się słabo.

     - Wyjdź stąd i nie chcę cię więcej widzieć w tym pokoju. 

     Elena wykonała polecenie ciotki, a kiedy opuściła to pomieszczenie, odetchnęła mimowolnie, czując ogromną ulgę. Być może jeszcze nie wszystko stracone. Gdyby teraz zaszyła się u siebie, nie rzucała się w oczy i nie przeszkadzała... Może Cornelia okaże jej litość. Zacisnęła zęby. Nienawidziła być zdana na kogoś innego. Czuła, że straciła cały swój honor i dumę, będąc posłuszna tej kobiecie. Nie była już tą samą Eleną, co kiedyś. 

     Kiedy wróciła do swojej sypialni, długo wpatrywała się w zdjęcie matki. 

     - Dlaczego ona nie jest taka, jak ty, mamo? - wyszeptała drżącym głosem.

     A potem długo szlochała, trzymając fotografię przy piersi. Nawet nie zorientowała się, kiedy zasnęła.
     Jęknęła cicho, czując, jak jej własny łokieć wbija jej się mocno i boleśnie w żebro. Wygięła rękę pod jakimś dziwnym kątem, przez co cała zdrętwiała. Skrzywiła się i uchyliła ciężkie powieki. W pokoju było ciemno, a za oknem zdołała dostrzec duży księżyc. Uniosła się do pozycji siedzącej, opierając ciężar ciała na łokciach. Rozejrzała się nieco nieprzytomnie po pokoju. Zegar wskazywał północ.

     Wiedziała doskonale, że nie zaśnie. Czuła rozpierającą ją dziwną energię, której zwykle brakowało jej za dnia. Spojrzała z czystą czułością na zdjęcie, które nadal ściskała w nieco spoconej dłoni. Odłożyła je na szafkę nocną, a potem usiadła. Nie miała pojęcia, co mogłaby teraz robić. Była noc, a do jej końca jeszcze daleko. 


     Cicho wstała z łóżka i podeszła do okna. Widziała za nim tylko las i wąską ścieżkę. Niebo było pełne gwiazd. Lubiła mieszkanie na wsi. Chaples całkiem różniło się od Londynu - w stolicy Anglii panował zgiełk, rozgardiasz i nieład. Tu było spokojnie i pięknie, a ona mogła odetchnąć. Nie lubiła tłumów. Wbiła wzrok w bezchmurne niebo. Uwielbiała patrzeć na gwiazdy. Jako mała dziewczynka razem z tatą próbowała je policzyć. Wtedy życie było takie beztroskie i szczęśliwe... Jak bardzo chciała wrócić do tamtych czasów! Pragnęła znów być pięciolatką z dwoma warkoczykami, ubytkami w zębach i wiecznie zarumienionych policzkach. Uśmiechnęła się lekko, a w tym geście było coś niezwykle smutnego.

     - Chciałabym się stąd wyrwać - powiedziała sama do siebie cicho, nadal patrząc w gwiazdy, zupełnie, jakby szukała tam pomocy. - Proszę...

     Po tych słowach poczuła się bardzo głupio, uświadamiając sobie, że mówi do gwiazd. Nigdy nie była osobą wierzącą, dlatego nie zwracała się do Boga. Pomyślała, że te gwiazdy i księżyc mogliby zrobić dla niej o wiele więcej, niż rzekomy Stwórca.


     Kiedy zamierzała usiąść na parapecie wykonanym z drewna, usłyszała stukanie.

     Tym razem od razu odwróciła się w stronę szafy. Ze zdziwieniem zauważyła, że drzwiczki są uchylone. Przełknęła ślinę, a jej dłonie zadrżały. Uznała jednak, że spowodowane było to powiewem wiatru; otworzyła przecież okno. Mimo swojego wytłumaczenia podeszła do mebla z wielką niechęcią i ostrożnością. Odetchnęła dopiero, kiedy zamknęła drzwiczki.

     Jakie było jej zdziwienie, kiedy z chwilą, gdy miała powrócić do okna, szafa gwałtownie otworzyła się. Otworzyła szerzej oczy. Nie wyspałam się i mam zwidy, ot co. Dostrzegła dochodzący z daleka blask, a także poczuła przeraźliwy chłód na skórze. Zbliżyła się do szafy, mrużąc oczy. Słyszała dziwny szum, zupełnie, jakby...

     Po chwili z jej ust wydobył się pisk.

     Tonęła.  

2 komentarze:

  1. Już polubiłam Elenę :)
    Jest świetna, taka naturalna. Zupełnie, jakbyś znała ją osobiście. Nie jest idealna, ani cukierkowa czy przesadzona, a w sam raz.
    Lubię takie postacie.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Elenę wzoruję na pewnej bardzo bliskiej mi osobie. Dodałam tylko inne przeżycia, ale cały charakter opiera się na jednej znajomej. Cieszę się, że ją polubiłaś ;)

      Usuń

Szablon by Impressole